"Bulwar" wchodzi na polskie ekrany po cichu, bez marketingowych fajerwerków. Warto nim się jednak przespacerować choćby dlatego, że to ostatni film z udziałem nieodżałowanego Robina Williamsa.
"Bulwar" wchodzi na polskie ekrany po cichu, bez marketingowych fajerwerków. Warto nim się jednak przespacerować choćby dlatego, że to ostatni film z udziałem nieodżałowanego Robina Williamsa. Aktor, któremu w minionej dekadzie przytrafiło się sporo niepotrzebnych, niegodnych jego talentu ról, żegna się tu ze swoimi fanami w wielkim stylu. Pozornie nieefektowna, wygrana na półtonach kreacja w "Bulwarze" to bodaj najciekawsza pozycja w filmografii gwiazdora od czasów "Zdjęcia w godzinę".
Jak na urzędnika bankowego przystało, Nolan Mack ceni w życiu porządek i stabilizację. Od lat ma tę samą żonę, z najlepszym przyjacielem kumpluje się od dzieciństwa, a w miejscu, w którym pracuje, traktowany jest jak weteran. Mieszka w ładnie urządzonym domu, nie narzeka na deficyt gotówki i właśnie otrzymał od szefa propozycję awansu. Dlaczego więc uśmiech, który prawie nigdy nie schodzi z jego twarzy, wydaje się wymuszony? Początkowo można się domyślać, że chodzi o fatalny stan zdrowia ojca bohatera. Nolan ma jednak więcej powodów, by robić dobrą minę do złej gry. Przekonamy się o tym, gdy stremowany zaprosi do swojego samochodu męską prostytutkę wystającą na tytułowym bulwarze.
Spotkanie ze znacznie młodszym Leo nie będzie początkiem gwałtownego romansu. Zainicjuje za to szereg zdarzeń, w wyniku których solidne dotąd fundamenty świata Nolana zadrżą w posadach. Czy mężczyzna zaakceptuje wreszcie ukrywaną przez dekady prawdę o swojej orientacji seksualnej, czy też do końca będzie trwał w bezpiecznej iluzji? Czy po tylu wspólnie spędzonych latach ma prawo porzucić Joy, która - choć od dawna godzi się na oddzielne sypialnie i najprawdopodobniej zna sekret męża - kocha go bezwarunkowo? Czy w wieku 60 lat nadal może karmić się złudzeniem, że wciąż jest jeszcze czas na gruntowne zmiany? Reżyser Dito Montiel rozumie, iż na powyższe pytania nie istnieją proste odpowiedzi. W jego filmie każdy z bohaterów ma swoje racje, każdego z nich da się zrozumieć. I rozdartego wewnętrznie Nolana, i próbującą za wszelką cenę ratować związek małżonkę. Ba, nawet Leo, który cynicznie wykorzystuje swojego troskliwego klienta, nie wydaje się jednoznacznie negatywną postacią.
Choć w scenariuszu nie brakuje kapitalnych momentów (patrz: rozdzierająca konfrontacja Nolana i Joy), zbyt łatwo można się domyślić, w jakim kierunku zmierza ta historia. Wątpliwości budzi też doklejony na siłę, tchnący optymizmem epilog rodem ze słodko-gorzkich komediodramatów, który nijak ma się do reszty filmu. Słabości tekstu wynagradza w dużej mierze obsada: Kathy Baker (pamiętacie ją w "Gdzie diabeł mówi dobranoc"?) w roli żony, znany z "Breaking Bad" i jego spin-offu Bob Odenkirk jako przyjaciel bohatera, wreszcie Williams, kolejny raz udowodniający, że jego specjalnością były pełne odcieni szarości role dramatyczne. Szkoda, że dzieło Montiela, zamiast przypomnieć publiczności o tkwiącym w aktorze potencjale, okazało się ostatecznie "Bulwarem" zachodzącej gwiazdy.
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu